Recenzja ta ukazała się pierwotnie na blogu mojej koleżanki, ale ze względu na kompletność zamieszczam ją również tutaj.
„Mega manga” nie jest dobrą książką dla początkujących rysowników mangi, co muszę już zaznaczyć na wstępie, w razie gdyby komuś przypalała się jajecznica i nie zdążył doczytać tego postu do końca. Poddałem się po około 15 rysunkach, kiedy to żałośnie, nie mogąc złapać proporcji, zdałem sobie sprawę z tego, że jestem dość daleko od domu, a nie zabrałem linijki i kątomierza, które w tej sytuacji uratowałyby mi życie.
Przede wszystkim, kim jest autor czyli Keith Sparrow. Jak czytamy na jego stronie, jest freelancerem ilustratorem i projektantem pracującym w szeregu stylów, wliczając w to kreskówki, wizuale eventowe i marketingowe oraz storyboardy i plakaty. Czy ktoś taki powinien czuć się uprawniony do napisania książki, jak rysować mangę? Bo żeby ją napisać nie wystarczy po prostu umieć rysować. Trzeba jeszcze tę wiedzę sprzedać i tu tkwi cały szkopuł. Bo książka, muszę to przyznać, ilustrowana jest w sposób co najmniej dobry.
Żeby określić na czym polega problem z tym podręcznikiem, pozwolę sobie użyć przykładu.
Wyobraź sobie, że postanawiasz nauczyć się domorosłej blacharki, bo twój partner przed chwilą zaliczył dzwon z hydrantem w roli głównej. Jest koniec miesiąca, więc krucho z kasą. Pomyślawszy sobie, że przyoszczędzisz i zamiast wręczyć Mietkowi spod monopolowego tysiaka na wyklepanie ci pojazdu, zrobisz to sam. Idziesz więc, młody i genialny, a czasom, w których Mietek kasował cię na gruby szmal mówisz głośne “Adieu”. Następnie wpisujesz sobie w Google “blacharka kurs książka” i zakupiwszy pierwszą książkę, którą z brzegu zasugerowała ci Jedyna Nieomylna Wyszukiwarka, czekasz na nią. Dwa dni później kurier puka do twych drzwi i przynosi ci poradnik. Oto pełen zapału, ze skompletowanym zestawem narzędziowym bierzesz się za tę książkę. Otwierasz ją i jest pełna zdjęć ślicznie wyklepanych blach. Zaczynasz pierwszy rozdział – opis narzędzi. Oho, może być ciekawie. Z wypiekami na twarzy czytasz o pierwszym narzędziu. Jest to młotek. Zwykły młotek, choć podręcznik opisuje co najmniej kilka wariantów młotków, od gumowych poprzez te cięższego kalibru. Czytasz i zaskakuje cię zdawkowość opisu „To jest młotek. W zasadzie to służy do klepania, choć od biedy można nim wbijać gwoździe. W ostateczności może nam posłużyć do obrony własnej”. To tyle? Spodziewałeś się nieco więcej. No ale puszczasz ten rozdział w niepamięć, bo oto drugi rozdział o szumnej nazwie: „Części wielkopowierzchniowe”. Widzisz na zdjęciu maskę samochodu, z lewej strony zupełnie pogiętą, ale w miarę jak dochodzisz do prawej krawędzi strony maska staje się coraz bardziej wyklepana. I ten opis: „To jest maska samochodu. Ma dwie pionowe bruzdy. Przy klepaniu koniecznie zwróć na nie uwagę”. Widzisz zdjęcie maski, ale ta z twojego wozu ni za cholerę nie ma rzeczonych pionowych bruzd. Trudno mówi się, jak popróbujesz kilka razy to najwyraźniej się nauczysz, zgadując niejako intencje autora. I tu zaczyna się problem. Żadnych wskazówek, jak uderzać młotkiem, z jaką siłą, i podstawowy temat – gdzie! Jeśli nie dojdziesz do tego swoją żelazną logiką i kosmicznym wręcz samozaparciem oraz dużo większą liczbą prób i błędów to nie masz co liczyć na nauczenie się klepania. Frustracja sięga zenitu. Czytając dalej, orientujesz się że autor zupełnie pominął rozdział o nadkolach. Cholera, a to właśnie nadkola ucierpiały trochę przy tym dzwonie. No, ale trudno i w swojej frustracji zamawiasz kolejny podręcznik do klepania blachy, tym razem już z pewną recenzją. Następny dzień, a w oczekiwaniu na kuriera, spędzasz dzień plując sobie w brodę nad własną głupotą…
I to jest właśnie problem z „Mega Mangą”. Z tej książki nowicjusz nie ma co się uczyć rysowania, bowiem autor rozrysował kilka najbardziej popularnych scenariuszy i schematów mangowych, zostawiając czytelnika dociekaniom jak właściwie przelać to na papier. Jak najbardziej może się on uciec do techniki naśladownictwa, jednak dla mnie to był zdecydowany deal-breaker. Otóż, podstawowy problem miałem z tym, że pierwszy obrazek był proporcją ¾. Naprawdę? Proporcja ¾ na dzień dobry? To ma być dobry pomysł? Nawet po dwóch dniach rysowania średnio 10 obrazków dziennie nie byłem w stanie jej złapać. Może i jestem niereformowalnym tłukiem, ale za to swojego czasu ucząc się rysować z innej książki (którą, na swoje nieszczęście, komuś pożyczyłem i trudno jest mi sobie przypomnieć, komu) byłem w stanie wykonać kilka genialnych studiów zastawy kuchennej (bo tylko to miałem pod ręką), tak więc braku talentu rysowniczego nie można mi zarzucić. Taka proporcja wymaga od rysującego przede wszystkim wyobraźni przestrzennej i wiedzy na temat tego, jak taka rzecz wygląda od frontu, której nowicjusz nie miał nawet jak posiąść. Oczywiście rysunek postaci od frontu autor podejrzanie pominął.
Myślę, że dobry podręcznik powinien wprowadzać ucznia w arkana sztuki stopniowo. Autor mógł się chociażby pokusić się o rozdział poświęcony rysowaniu oczu, następnie uszu, następnie złapaniu proporcji głowy z różnych perspektyw. To akurat wiem, bo w mandze jest na to dość prosta technika, polegająca na wyjściu z kółka i nie, bynajmniej nie nauczyła mnie tego „Mega Manga”. Zamiast tego, zostajecie wrzuceni, ba kopnięci w tyłek z tankowca zasuwającego 24 węzły (to jakieś 44,4 km/h, lub dla faszystów spod znaku SI 12,34 metry na sekundę) do wody, gdzie przed chwilą widzieliście płetwę rekina i macie sami wypłynąć na powierzchnię i chyba już w tej sytuacji zupełnie opcjonalnie przeżyć, bo najbliższa pomoc jest 4 godziny od was. Sorry, Keith Sparrow, ale nie tego się spodziewałem. Zawiodłeś mnie po całości. Co prawda da się nauczyć mangi z tej książki, ale będzie to okupione dużą ilością bólu i cierpienia, a sam ten proces wszak nie musi być tym okupiony. Reasumując: ta książka to bardziej rysowanie „wybranych elementów mangi z wybranego rzutu” niż „kompletny podręcznik rysowania mangi” jak szumnie o sobie twierdzi książka.
Chociaż, gdy przeszedłem do rozdziału o rysowaniu twarzy to odzyskałem, na krótką chwilę złudną nadzieję, że ta książka mnie czegoś nauczy. Było to ulotne uczucie, gdyż po prostu obniżyłem sobie poziom trudności. Tylko czemu twarze są po rysowaniu całej postaci? Gdzie tu logika, gdzie tu zysk? Narysowawszy głowę od frontu i z profilu postanowiłem sporządzić ją w perspektywie ¾. No, tylko że tego już książka poskąpiła. Cholerne nadkola!
P.S.: Nie było tak, że nie próbowałem, bo bardzo próbowałem zmagać się z tą książką, co może potwierdzić chociażby Energetyk współprowadzący tego bloga i o czym może zaświadczyć załączone zdjęcie i ogół moich starań rysowniczych szerzej dostępny na moim Instagramie.
I had fun reading this, but what about english speaking people?