Byłem dzisiaj na medycynie pracy i chyba zepsułem im lekarza. Tak jak na każdego pacjenta schodziło 2 minuty, tak ja wyszedłem po siedmiu.
Po dobitnym okrzyku “Aha, aj-ti!” i moim twierdzącym chrząknięciu, zadałem niewinne pytanko: co Pan sądzi na temat najnowszego pomysłu ministra Niedzielskiego, żeby lekarzy kształcić w szkołach zawodowych?
Pani wypisująca orzeczenia wyraźnie się zruszyła, natomiast lekarz przyjął minę, która uświadomiła mi, że właśnie otworzyłem puszkę Pandory. Leciwy już lekarz medycyny pracy uraczył mnie wykładem, który postaram się w tym poście streścić.
Na sam początek, mamy w tej chwili w Polsce 100 tys. lekarzy. Potrzeba nam 180 tys. Szkoły medyczne wypluwają rok w rok 2 tys. absolwentów. Tak więc gdyby podwoiły liczbę produkowanych absolwentów, to lukę nadrobimy w ciągu 20 lat. To z oczywistych względów niedopuszczalne.
Dalej, pewien sołtys wsi (45 km od najbliższego większego miasta) ogłosił kiedyś że da ofertę lekarzowi za 10 tys. zł + służbowy samochód. Chętnego szukał ponad 1,5 roku. Przy czym mocno mi zasugerował, że w tej roli odnaleźć mógłby się chociażby dowolny felczer.
Dalej, jego kolega wyjechał do Szwecji gdzie zarabia 4x tyle co w Polsce. Także lekarzy którzy już wyjechali nie damy rady ściągnąć, trzeba zatrzymywać wypływ tych, którzy dopiero się na rynku pracy pojawią.
Dalej, on by najchętniej zredukował czas studiów do 5 lat i podarował sobie przedmioty tzw. przedkliniczne, jak to ładnie określił. Przyznał mi się bez bicia, że usiłował kiedyś nauczyć się na blachę “Anatomii” Bochenka (tego jest 5 tomów + repetytorium i wystarczyło żeby wypełnić mały regał w moim domu – przyp. aut.) i nie dość że mu się ona do niczego nie przydała, to jeszcze praktycznie nic z niej nie pamięta.
Dalej, pan lekarz ze zrozumieniem przyjął mój argument że studia informatyczne nijak nie przygotowują do zawodu programisty, do czego przygotowuje dopiero praca w tzw. charakterze juniora.
Kończąc już ten wywód, stwierdził że w Polsce nie brakuje lekarzy geniuszy wybitnych chirurgów, tylko brakuje lekarzy wypisujących antybiotyki, czyli tzw. pierwszego kontaktu.
Ja jeszcze dodam od siebie, że wydaje mi się, że prawdziwym źródłem prawdziwej wiedzy i sznytu lekarskiego dla lekarzy POZ w moim osobistym odczuciu (które może być błędne – proszę lekarzy o wypowiedzenie się i ewentualną korektę, niezwykle chętnie rewiduję moje opinie przedstawione na blogu, gdyż za Frankiem Zappą wierzę że “rozum jest jak spadochron, nie działa, gdy nie jest otwarty”. Korekta może być przesłana na maila lub opublikowana jako komentarz do tego wpisu) wynika z bardziej z doświadczenia, niż z edukacji.
W tym momencie Pani wypisująca orzeczenia puściła mi morderczy wzrok, stwierdziłem że na mnie czas i wyszedłem. Pozostali pacjenci pewnie zachodzili w głowę, co mi tyle u niego zeszło i lepiej, żeby to pozostało między nami.